Wczoraj byliśmy z narzeczonym na niedzielnej wyprawie na zamek w Bolkowie, w drodze powrotnej do Wrocławia zahaczyliśmy o Sady Dolne i Karczmę u Mcaieja. Miejsce, a dokładnie plaża, basen i koncepcja wesela na powietrzu, wydała nam się ciekawym pomysłem.Zostalismy na tyle zaintrygowani,że partner mój postanowił zaczerpnąć więcej informacji. Po godzinnej rozmowie (łącznie z oprowadzeniem po sali weselnej itp.) z Panem ,chyba właścicielem, postanowiliśmy coś zjeść. No i w tym samym momencie przestaje robić się miło! Jedzenie trzeba było zamawiać przy barze, gdzie czekała mało zadowolona ze swej pracy pani. Poprosiłam o dwie latte i ciacha do tego (ponoć są dobre). Okazało się,że jest niedziela i ciasto się skończyło, przy czym pani zaznaczyła,że lodów też już nie ma no i bitej śmietany też już nie (porażka!) Odechciało nam się już tej kawy! Postanowiliśmy się nie poddawać i zamówić jakiś obiad (to tak diabeł chyba kusił).Ja zamowilam zestaw schabowy a mój narzeczony placka po węgiersku. Do tego miałam ochotę na piwo smakowe ale żadnego nie mieli, więc poprosiłam o jakieś schłodzone z sokiem. Okazało się,że znów zbyt wysokie wymagania bo sok do piwa się skończył (kolejna porażka) Pozostało mi zadowolić się Karmi z kostkami lodu.Jeżeli chodzi o mój posiłek- zjadliwy a ten nieszczęsny placek węgieski- bez komentarza. Bez ziółek i stoperanu się nie obeszło (porażka całkowita!!!) Na sam koniec korzytsając z toalety natkęłam się na wymiociny w zlewie - coś okropnego! Nie muszę chyba dodawać,że nasza noga NIGDY WIĘCEJ już w tym miejscu nie postanie a marzenie o weselu na ''plaży'' zrealizujemy ale w zupełnie innym miejscu, gdzieś gdzie serio traktuje się gości, ich czas, pieniądze i ZDROWIE.